wtorek, 9 czerwca 2009

Ale miałem dzisiaj dziwny sen.

Śniło mi się, że z moją rodziną wyjeżdżamy do kościoła, pakujemy się do samochodów. To było u dziadka Antka, w Węgierskiej Górce. Wszedłem do jednego z nich, szarego sedana, za kierownicę, żartując, że będę prowadził. Obok mnie siedział Irek, na tylnym siedzeniu Daniel, mama, ciocia Marysia... Myślałem, że mnie przegonią, ale zapieliśmy pasy, rozmawialiśmy, i ruszyłem. Powoli, ciężko... I okazało się, że siedzimy w dużym autokarze, i jest ze mną cała rodzina.
Nie chciałem pokazać, że mam niezłego stracha, przecież nigdy nie prowadziłem takiego potwora, a autobus był niezwykle duży. Jechaliśmy... Nie panowałem nad nim, cudem kilka razy uniknąłem zderzenia z innymi pojazdami, albo wypadnięcia z trasy, ale inni tego nie zauważali - żartowali i rozmawiali z tyłu. Dojechałem na miejsce, jakiejś budowy, była tam synagoga. Zaparkowałem koszmarnie, przypadkowo, ledwo nie zahaczając o inne autokary, na kupie piachu, ale rodzina nawet mnie chwaliła, że sprawnie, ładnie, szybko przyjechałem... A ja byłem spocony ze strachu...
Weszliśmy do świątyni. Naprawdę była to synagoga... Tylko że na ścianach pełno było malowideł! No jak, w synagodze? Portrety proroków? Ale były... Przechadzałem się wśród tych malowideł, wszystkie były podobne do siebiem przedstawiające brodaczy w turbanach... No właśnie - bardziej przypominało to meczet niż synagogę. A jechaliśmy do kościoła na mszę!

Dostałem smsa, obudziłem się...

Dziwny, kolorowy, bardzo realistyczny, z wieloma detalami, sen.

PS. W pewnym momencie, kiedy dojeżdżaliśmy na miejsce, przy drodze skakał pies. Tak, skakał pies, tak, że pokazywał się co jakiś czas w polu widzenia, a momentami ginął w przydrożnym rowie wzdłuż drogi. I nagle pojawił się drugi pies, i ten pierwszy jechał na nim na oklep... To były jakieś dwie rasy, ten co skakał i potem jechał na tym drugim, to chyba był bokser, brązowej maści, a ten drugi to długowłosy biały pies pasterski...

I co, niezłe obrazki mam w głowie?


Dostałem niedawno bardzo dobrą lekcję.

Wybrałem się na Festiwal Rafineria do Starej Rzeźni w Poznaniu. Na jednej ze scen miał grać Drivealone, projekt Piotra Maciejwskiego, na co dzień grającego w Muchach. Słyszałem o nim dużo dobrego, w necie i w radiowej Trójce obiły mi się o uszy jego utwory, byłem więc ciekaw.

Wbijam na scenę Fotis, gdzie miał już grać, podchodzę pod scenę, dziwnie cicho, gwar rozmów widzów głośniejszy niż artysta, coś jest nie tak...

I widzę młodego człowieka, spoconego, przerażonego, wpatrzonego w rozstawiony przed nim sprzęt, przestery, mixer, Macbook... Kręci tymi gałkami, kombinuje, a na twarzy maluje mu się totalne zagubienie. Publiczność stoi, wierci się, gada. Artysta próbuje coś zagrać na gitarze, zaśpiewać, głosu prawie nie słychać, gitara wydaje znajome dźwięki przesteru jaki daje efekt Atari z programu Garageband, którego sam używam (niezwykle amatorski, nie spodziewałem się zobaczyć kogokolwiek bazującego na tym programie na scenie)... Ale to wszystko nie to.

A facet, zamiast być z nami, wpatrzony jest w swojego laptopa, i nawet jak gra, to nie dla widzów, tylko dla siebie.

I odkryłem coś, czego wcześniej nie widziałem. Jeżeli już robisz muzykę, to najważniejsze jest, co chcesz przekazać, potem dopiero jak, jakich używasz do tego efektów i sprzętów. Żal było patrzeć, jak chłopak męczy się próbując naprawić swoje maszynki, które ewidentnie odmówiły posłuszeństwa. Ale, na Boga, jeżeli coś takiego się zdarzyło, to i tak najważniejsi jesteśmy my - widzowie, nie jego sprzęt, i grając, próbując, powinien zwracać się do nas, a nie śpiewać do swojego komputera.

Liczyłem, że wyłączy efekty i powie, "przepraszam, zepsuł mi się sprzęt, bez niego nie będzie to brzmiało jak chcę, ale zagram wam bez efektów, tylko z gitarą, posłuchajcie...", i zagra nam swoje piosenki takie jakie są, bez udziwnień, bo to też by się liczyło. Ale on wgapiony w sprzęt, grał coś dla siebie, grzebiąc coś w kompie, w końcu poddał się, przeprosił wprawdzie, ale rzucił jakimś "mięsem" pod adresem swojego sprzętu i pożegnał się...

Żenada. Życzę mu, żeby zdał sobie sprawę: najpierw CO chcesz powiedzieć, potem dopiero JAK.

A ja się cieszę, nauczyłem się ciekawej lekcji, wprawdzie na cudzym błędzie, ale postaram się go nie powtórzyć.

niedziela, 8 lutego 2009

Nowości

Nazywa się Sztokholm, został znaleziony i podarowany Iwonie na urodziny. Ma około 3 lat, i najprawdopodobniej pochodzi ze sklepu z pluszakami - to urodzony przytulacha. A futerko ma jak misie dla dzieci.





















A to moja nowa szesnastka
Takiego telefonu potrzebowałem, pełnia szczęścia :)




Więc mamy swoje koty :D




czwartek, 17 lipca 2008

8.07.2008


Wyjechaliśmy ok 4 po południu. Miałem jeszcze nadzieję, że przyjdzie zamówiony aparat, i na wesele Darrela i Magdy pojadę z własnym sprzętem. Niestety nie.Podróż z Sioux Falls do Interior w Bad Lands. 283 mil – około 4 godz. 7 min, wg googla, nam wyszło ok 5 godzin. Dojechaliśmy na pole campingowe ok 22. Do tego Mr. D nie zabrał baterii do naszej popmki do materaca, a kalać się ustnikiem to nie w stylu amerykańca ;] No dobra, wszystko tu jest duże, nasze materace też, więc jakby kto chciał zacząć pompować materac o dziesiątej w nocy, to spoko może go użyć o 2 a.m. ;]
Na szczęście jestem (trochę) zaradny, poszliśmy z Magdą do jeszcze nieśpiących w kampingu i załatwiliśmy pompkę.
Ale Darrel nie sprawdził czy materace mają wszystkie zatyczki.
Nie miały.
Hardkor.
Użyliśmy jakiejś prowizorki z pasty do zębów, reklamówki i prezerwatywy (derylowej, więc za 9 miesiący...). Kupa śmiechu, ale działało.

piątek, 4 lipca 2008

Swięto Niepodległości

Spędziłem je jak prawdziwy Amerykanin. Piękny słoneczny dzień, grill z przyjaciółmi Amerykanami, potem odpoczynek w ogrodzie, zagraliśmy "turniej" nawet w badmintona. Potem sjesta, a wieczorem Fajerwerki. Tak, FAJERWERKI, bo nigdy nie widziałem czegoś tak pięknego. Pojechaliśmy na takie wielkie pole, gdzie ustawiona była trybuna, na scenie pogrywała orkiestra. pełno ludzi, całe rodziny. Gdzieś tam, gdzie nie gdzie, wybuchały pojedyncze petardy, myślałem sobie wtedy, co to za atrakcja, oglądać sztuczne ognie... Ale ten pokaz był niesamowity! Kolory, kształty, energia - tego nie da się opisać. Może to zabrzmi śmiesznie, ale aż się popłakałem. Piękne widowisko.
Ciekawe, jeżeli takie małe miasteczko jak Sioux Falls miało tak zajebisty pokaz, to co musiało się dziać w Chicago naprzykład... Czad malina :-)

Capsule. Wall-e. Buick.

Wczoraj po południu byliśmy nad jeziorem, kwadrans samochodem od domu. Takie trochę Paprocany w Tychach. Pani Ewa, Magda, Iwona i ja. Gorąco...
Z powrotem prowadziłem Buicka. Bosko! Gaz, hamulec, i migacze - 55mph max, nic więcej. Luuuuzzzz ;]

Byliśmy na "Wall-e", kreskówce o robociku. Mocne, momenty były ;] Szczególnie dźwięk jak baterie słoneczne osiągają 100%, wszyscy mamy Maki, więc się zgotowaliśmy na maksa :D

PS. rano dziewczyny jechały obejrzeć sukienki, po drodze wyrzuciły mnie pod Best Buy'em. Mam Capsule 500 GB. No i Crysisa... W łóżku o 2 a.m., hehehe.

Cameraobskura

Przed wczoraj kupiłem aparat. Idzie do mnie. Czekam z niecierpliwością...